„Umrzeć przyjdzie, gdy się kochało wielkie sprawy głupią miłością”
Krzysztof Kamil Baczyński to najwybitniejszy przedstawiciel pokolenia wojennego.
Poezja tego okresu jest bardzo charakterystyczna, cechuje ją z jednej strony patriotyzm i poczucie obowiązku wobec Ojczyzny, po drugie poczucie braku „normalnego” życia i perspektyw związanych z przyszłością.
W tym czasie musiał się odnaleźć młody Baczyński. W jego utworach obok tematów związanych z wojną i śmiercią pojawia się miłość, przyjaźń oraz pięknie ukazana przyroda. Baczyński pomimo młodego wieku był nad wyraz dojrzałym poetą. Już za życia był doceniany zarówno przez krytyków, innych pisarzy, jak i czytelników. I tak pozostało do dziś, jego wiersze są niezwykle popularne. Badacze literatury uznają go za wybitnego poetę. Żal jedynie, że tak tragiczne i krótkie było życie Baczyńskiego.
Dnia 21 czerwca 2023 r. odbyło się kolejne spotkanie z poezją. Tym razem przybyli goście mieli możliwość zapoznać się z poezją oraz życiorysem Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Spotkanie poprowadzili Pani Karina Strózik oraz Pan Sebastian Sierka ukazując na początek sylwetkę poety oraz kilka ciekawostek z życia. Następnie prowadzący oraz uczestnicy spotkania czytali wiersze poety i wypowiadali się na temat trudnej rzeczywistości, w której przyszło mu żyć. Podkreślali, że wojna przerwała arkadyjską młodość poety i zmusiła do tragicznych wyborów i historycznych powinności. Spotkanie upłynęło w miłej atmosferze. Serdecznie dziękujemy za udział i zapraszamy na kolejne spotkanie po przerwie wakacyjnej.
Wiersze
Historia
Arkebuzy dymiące jeszcze widzę,
jakby to wczoraj u głowic lont spłonął
i kanonier jeszcze rękę trzymał,
gdzie dziś wyrasta liść zielony.
W błękicie powietrza jeszcze te miejsca puste,
gdzie brak dłoni i rapierów śpiewu,
gdzie teraz dzbany wrzące jak usta
pełne, kipiące od gniewu.
Ach, pułki kolorowe, kity u czaka,
pożegnania wiotkie jak motyl świtu
i rzęs trzepot, śpiew ptaka,
pożegnalnego ptaka w ogrodzie.
Nie to, że marzyć, bo marzyć krew,
to krew ta sama spod kity czy hełmu.
Czas tylko warczy jak lew
przeciągając obłoków wełną.
Płacz, matko, kochanko, przebacz,
bo nie anioł, nie anioł prowadzi.
Wy te same drżące u nieba,
wy te same róże sadzić jak głos
na grobach przyjdziecie i dłonią
odgarniecie wspomnienia i liście, jak włos
siwiejący na płytach płaskich.
Idą, idą pochody, dokąd idą,
których prowadzi jak wygnańców łaski
ląd krążący po niebie. A może
niebo po lądzie dmące piaskiem
tak kształt ich zasypuje. Jak noże
giną w chleb pogrążone – tak oni
z wolna spływają. Piach ich pokrywa.
Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni.
Wesele poety (fragmenty)
Poemat
Basi
Śpiew I
Co się zdarzy przy drodze – nie wraca,
i to, co w wieczność odchodzi – ginie.
Nie płacz, nie płacz, zawsze pozostaje
urojona podróż po obłokach.
Nie płacz, zawsze jeszcze zostanie
tabun drzew niby masztów ze złota,
jeszcze pragnień w powietrzu śpiewanie,
jeszcze w trawach wędrówka zostanie
albo grób – z niego jodłą wyfruniesz.
[…]
Dom poety
I
Tam jest zawsze jesień,
pod krużgankiem drzew
zbiera złote jabłka
różowawy lew.
Tam jest zawsze zima,
w chmur lodowy łuk
modry łoś unosi
gałąź białych snów.
Tam jest zawsze wiosna,
na dymiącą ruń
ptak zielony zrzuca
skrzydła rudych łun.
Tam jest zawsze lato,
od zmarszczonych rzek
żółty niedźwiedź zwraca
ryty w miodzie łeb.
II
Oto dźwierze wiatrem rozwarte na przestrzał,
kute w ciężkim metalu powietrza,
ponad nimi dzwony liliowe, nad niemi
drzew korony jak zielone ręce ziemi.
A nad furtą chodzi niby paw
herb w koronie z purpurowych traw.
Wozem ani karetą tam nie zajedziesz,
bo do dworu nie droga – strumień wiedzie,
po nim złote łabędzie – w ich biegu
sercem spłyniesz – i staniesz na brzegu.
III
Wtedy będzie jakby kniei płynność,
pół-zielona, a pół brązowa,
która z wolna pod wzrokiem się rusza
żółtym puchem leżących tam zwierząt.
Więc niedźwiedzie łagodne unoszą
złotą mądrość dojrzałych głów,
więc jelenie, więc wilki i sarny,
jakby zioła naprężonych snów,
porastają lawinami brzegi
i czekają milczącym szeregiem
na twój miękki spokój zapomnienia.
I jak z arką płyną za domem
pod skupionym słońcem wszystkich pór,
a czas przez nie przepływa i szronem
stygnie z wolna na ich wiecznym śnie.
IV
Dom jest jasny, zbudowany z blasku,
jak powietrza bańka, która w więcierz
księżycowym rybakom uwięzła
i ma ściany jakby z roślin i światła
i z jeziora pułap czy zwierciadła,
które gwiazdy odbijając wróży
do muzyki podobne i róży.
V
Tam się wiedzie miłość wszechstworzeniu
jak łodyga różowego zioła,
która rośnie w takim zamyśleniu,
że podobna jest sklepieniu kościoła
w stylu ptaków, a te wkoło licząc
krople głosu – są harfą słowiczą.
[…]
Śpiew końcowy
Ciała, które przechodzą, czym są?
czym to przemijanie, nie wiesz.
Ziemia podobna kataklicznym snom,
odbita przezroczyście w niebie.
Ani w tym strumieniu przeminie,
ani w ludach, które przejdą w czas
jak piasek w starożytnych klepsydrach.
Ani wiatr, ani cień tak ogarnie
ich wianie nieustannych płaszczyzn.
Pozostanie, zawsze pozostanie
odbicie w niebie, czy chmurze,
a chmury spadając – powrócą,
a niebo wznosząc się – spadnie
choćby deszczem, a w każdej kropli
pozostanie maleńki obraz.